"W następnej chwili radość ustąpiła jednak przerażeniu, bo przystawił usta do mojego ucha i wykrzyknął tylko jedno słowo: Moscoe-ström!" Śmierć w jednej chwili zajrzała żeglarzom w oczy. "... inni sądzą, że w samym środku malstromu otwiera się szczelina wnikająca w głąb Ziemi...". Stali na krawędzi wielkiej turni, na górze Helseggen, Chmurnym Wierchu — blisko norweskiego wybrzeża, i przyglądali się spowitemu mgłą atramentowemu morzu. On uczepił się trawy. Wichry w tym miejscu były niepokojące. Bardzo łatwo można było sobie wyobrazić, co robiły z łódkami tam, na dole. Gdy to któryś silniejszy podmuch wiatru zwiastował nadejście najgorszego. Nadejście... malstromu. Wiru, który wciągał bezradnych, zdanych tylko na siebie żeglarzy. "Czy coś pan słyszysz? Widzisz, jak zmienia się woda?" Starzec mógłby rysować w powietrzu morskie prądy, wskazując na ciemną, niespokojną plamę morza. Mogłaby drżeć mu powieka; on już to widział. Był tam, gdy malstrom odrywał jego palce od steru. Widział, jak szaleńczy żywioł wciągał cały statek, jak okrutne prądy mieliły wszystko to, co wpadało do środka. Dziwna przemiana, jakiej doznał ten człowiek po przeprawie z wirem, może sugerować, że widział chyba jeszcze więcej. Może nawet to, co znajduje się na samym dnie wiru.
Opowiadanie Edgara Allana Poego pt. W wirze malstromu [1] lub W bezdni Maelströmu (ang. A Descent into the Maelström) z roku 1841, oddaje niesamowity klimat groźnego morza i stromych wybrzeży Norwegii. Niebezpieczne morskie cieśniny, groźne prądy. I ten tajemniczy malstrom (silny prąd morski, któremu towarzyszą wiry wodne), który u Poego nabiera dodatkowego wymiaru. Jest to historia zaliczana do gatunku science-fiction, choć trzyma się nastroju grozy i wzmaga niepokój jak całkiem niezły horror. Mi jednak czegoś w niej zabrakło, choć jako morska opowieść wypada znakomicie.
Opowiadanie w oryginale możecie przeczytać TU.
reżyseria: Juan
Piquer Simón
scenariusz:
David Coleman
rok produkcji: 1990
produkcja: Hiszpania, USA
|
Tych groźnych filmów o morzu (a moim zdaniem wszystkie "filmy o morzu" mają w sobie coś z grozy) jest całkiem sporo, ale ich jakość bardzo często pozostawia wiele do życzenia. Przy tym w roli głównej w tych morskich horrorach zwykle występuje rekin (Open water), jakiś stwór z głębin, nawiedzony statek (Ghost ship) lub po prostu morderca (Dead calm, Triangle). Dlatego ja wybrałam na dziś Szczelinę (The Rift) z 1990 roku. Od razu uprzedzę, że film nie jest wysokich lotów. Mnie samą nudził niesłychanie. A jednak szukałam filmu, który pokazuje, że w morzu dzieje się coś niepokojącego, nie tak oczywistego, jak pojawienie się rekina-ludojada. I znalazłam te swoje "coś innego", bowiem tutaj straszy nas podwodna... szczelina. A raczej to, co w niej siedzi. No, przynajmniej w teorii straszy. Bo co tu mamy? W dziwnych okolicznościach łączność ze statkiem podwodnym o nazwie Syrena I zostaje zerwana, a na poszukiwania wypływa ekipa ratownicza. Nikt oczywiście nie wie co przydarzyło się zaginionej załodze, ale już wkrótce również za oknami łodzi z ekipą ratunkową zaczynają dziać się niepokojące rzeczy. Ciągle coś w nich uderza, wciąż nimi trzęsie. Dziwne stwory w podwodnej jaskini, które pojawiają się w połowie filmu, mogą widza trochę śmieszyć, ale trzeba pamiętać, że to typowa produkcja lat 90. Nastrój nie jest taki zły, a głębia niepokoi. Na uznanie zasługują nawet niektóre kadry. Wpływająca w szczelinę łódź, wielkie wodorosty... "Tutaj tylko mrok i strach".
W mitologii germańskiej wierzono, że wiry morskie może powodować mityczny stwór Kraken. Ten olbrzymi potwór o kształcie ośmiornicy był w stanie zmiażdżyć i zatopić niejeden duży statek, czy żaglowiec. O istnieniu krakenów szeptały wszystkie ludy Skandynawii, choć okazuje się, że swoje przekonania oparły nie tylko na wierze w te morskie potwory. Istniały bowiem głowonogi o podobnych rozmiarach do tych, jakie cechowany mityczne krakeny, choć w kształcie przypominały bardziej kalmary niż ośmiornice [2]. W samej mitologii germańskiej i skandynawskiej możemy znaleźć wiele przykładów niebezpieczeństw czyhających ze strony nieprzeniknionego morza. Większość wiązała się z wiarą w istnienie morskich bogów (takich jak Odyn, Tyr, Thor), czy bogiń (Walkirie, Disy, Freje) [3], a także potworów i strachów (np. Niksy). Zostańmy jednak w tematyce wirów morskich i wróćmy do krakena, który mógł mieć z nimi najwięcej wspólnego. Etymologia słowa kraken, pochodzi od norw. i isl. kraken od krake, co znacza: coś dziwnego, dziwne zwierzę; lub od kraka — wrona, ptak, idąc za znaczeniem słowiańskim: mocny, silny stwór. Od tego słowa powstało również niemieckie Krake — ośmiornica. To właśnie Germanie, zamieszkujący obszary Norwegii i Islandii, stworzyli mit krakena. Te potwory pojawiały się w wodach Morza Północnego i w okolicach wysp Oceanu Atlantyckiego. Były olbrzymich rozmiarów i niewątpliwie odpowiadały za wszelkie trzęsienia dna morskiego i wiry wodne. Najciekawsze wydaje mi się wczesnośredniowieczne wyobrażenie krakenów. Według starych podań krakeny były "wielorybopodobnymi wyspami czy też czymś na kształt wirów wciągających statki" [4]. Baśniowe krakeny znajdziecie w wielu książkach przygodowych, np. u Juliusza Verne (20 tysięcy mil podmorskiej żeglugi), a także w popularnym kinowym hicie Piraci z Karaibów: Skrzynia umarlaka.
O mrokach bezdennych jezior przeczytacie TU.
Słowo o Maelstromie.
O Maelstromie w grze World of Warcraft.
[1] Edgar A. Poe, W wirze malstromu, [w:] W cieniu mistrza, praca zbiorowa, Albatros, 2012.
[2] Zob. Artur Szrejter, Mitologia germańska. Opowieści o bogach mroźnej Północy, Wydawnictwo L&L, Gdańsk 2006.
[3] Zob. więcej: Leszek Paweł Słupecki, Mitologia skandynawska w epoce Wikingów, Zakład Wydawniczy NOMOS, Kraków 2003.
[4] Artur Szrejter, Bestiariusz germański. Potwory, olbrzymy i święte zwierzęta, Wydawnictwo Maszynoperia Literacka, Gdańsk 2012.