"Na
koniec pan Karswell wyświetlił cykl obrazków przedstawiających chłopca,
który wieczorem przechodzi przez jego park (...) Chłopca ścigało, a
potem rozszarpało na sztuki czy też jakoś inaczej zadało mu śmierć
potworne, skaczące stworzenie w bieli, które skradało się w krzakach".
Czy wystraszyć chciał pan Karswell dzieci wpatrzone w przyniesione
przez niego przezrocza, czy zabawić - nie miało większego znaczenia.
Poproszono Karswella o przerwanie tego upiornego seansu. Na koniec
mignął jeszcze jeden slajd. "Kłębowisko węzy, stonóg i obrzydliwych
skrzydlatych istot". Spójrzcie na osobę przesuwającą się nieznacznie w
cień. Dostrzegacie ten podniesiony do góry lewy kącik ust? Ten błysk w
oku?
Strach napawa biednego pana Dunninga, który ważył się skrytykować i odrzucić pracę pana Karswella. Karswell poświęcił się zgłębianiu alchemii, pisarz jednak z niego niewydarzony. Cóż więc niepokoi tak pana Dunninga? Dziwne napisy w tramwaju? Przypadkowe spotkanie z Karswellem w bibliotece? A może śmierć Johna Harringtona, który również za Karswellem nie przepadał? Kto przyjmie tajemniczą kartkę z symbolami runicznymi, tego czeka śmierć. Wierzycie w złe uroki? Gdy nocą zgaśnie światło, nie zaglądajcie pod poduszkę. Nie bierzcie od nikogo zgubionej, zapisanej kartki. Kto wie, co w niej drzemie i jaką klątwę na Was sprowadzić może.
Tym niesamowitym opowiadaniem M. R. Jamesa pt. Uroki [1], czy też Magiczne runy [2] otwieram pierwsze Przestrzenie grozy. Twórczość Jamesa jest mi jeszcze nie do końca znana. Nasłuchałam się jakie to wspaniałe ghost stories wyszły spod jego pióra i muszę śmiało przyznać, że to jedno zaplątane opowiadanie, które tu przytaczam, zrobiło na mnie nawet trochę większe wrażenie niż zbiór tekstów Le Fanu. Ten klimat, groza, nastrój! Te detale, które wywołują nagłe dreszcze. Styl Jamesa jest trochę archaiczny, przez co potęguje atmosferę i wzbudza w czytelniku realny niepokój.
Opowiadanie M. R. Jamesa Casting the runes posłużyło jako scenariusz do filmu Jacquesa Tourneura Noc demona z 1957 roku. Wracamy do doktora Karswella i jego diabelskiej sekty. Doktor Holden, specjalista od hipnozy, przyjeżdża na zjazd parapsychologów, aby obalić mity o magii i starych okultystycznych wierzeniach. A także o duchach, czy o... demonie ognia.
"Dzieci wierzą, że w ciemności istnieją potwory, dopóki ich nie przekonamy, że tak nie jest. Może je oszukujemy..."
Scenariusz filmu różni się od opowiadania. John Holden to nowa postać. Ani jego, ani Joanny Harrington nie było w samym pierwowzorze. W filmie zaś nie ma pana Dunninga. Filmowemu Holdenowi chodzi przede wszystkim o zdemaskowanie rzekomo nadprzyrodzonych, diabelskich praktyk Karswella, którego samego uważa za oszusta i naciągacza. Na zjeździe towarzyszyć ma mu Henry Harrington (wuj Joanny). Niestety, tuż przed przyjazdem Holdena, Henry ginie, a widz już na początku poznaje przyczynę jego śmierci. Tak zaczyna się Noc demona (Night of the demon, czy też Curse of the demon). Niepokojącą, nieco straszną muzyką. Harrington jedzie autem przez las, a gdy dociera do domu, atakuje go demon-olbrzym wyłaniający się zza drzew. Jego pojawieniu się akompaniuje dziwna, świdrująca muzyka. Jak na stare efekty specjalne, demon jest naprawdę przerażający, zaś komizm, który mógłby towarzyszyć widokowi tego monstrum o posturze Godzilli, odchodzi gdzieś na bok. Henry ginie w okrutny sposób [3]. Coś jednak musiało sprowadzić tego ognistego demona... (coś lub ktoś). Wkrótce Holden poznaje szanownego pana Karswella, który podrzuca mu karteczkę z dziwnymi runicznymi symbolami. Holden nie wierzy w żadne klątwy, ani złe uroki, jednak wszystko wskazuje na to, że i jemu zostało zaledwie kilka godzin życia. Szalejący wicher, który przerwał przyjęcie w domu Karswella, kartki wyrwane z kalendarza... Diabelne moce czyhają tuż za rogiem, gotowe by wymierzyć w każdego niedowiarka. Tym straszniejsze, im bardziej są kontrolowane przez kogoś takiego jak Karswell. Człowieka, który zaprzedał duszę diabłu. Brrr. Aż dreszcz przechodzi. Sam film zaś to prawdziwa klasyka gatunku!
Ludzie od dawien dawna wierzyli w drobne zaklęcia, złorzeczenia, klątwy i uroki; i w ich diabelską moc. W Rumunii nadal wierzy się w złe spojrzenia i unika wzroku osób błękitnookich. O ludowych polskich wierzeniach okultystycznych możemy poczytać u Bohdana Baranowskiego [4]. Tam dowiemy się, że złe czary rzucane były przede wszystkim przez czarownice, rzadziej przez czarowników. Czarownicą mogła być Twoja sąsiadka, starowinka przechodząca przez las, czy też ktoś zupełnie niepozorny, kogo widzisz tylko raz w życiu. Uroki bowiem był w stanie rzucać każdy, kto znał odpowiednie magiczne sposoby. Sposobów Baranowski podaje kilka, a dobrze odczynione zaklęcia mogły sprowadzić na kogoś nie tylko szkody (np. w urodzaju), chorobę, zgryzotę, ale również śmierć. Istnieli ludzie, których już samo spojrzenie złorzeczyło (ludzie tacy mieli złe, liche oczy), a czary, które rzucali wzrokiem, pozyskiwane często dzięki łasce szatana, zwano początkowo "zaziorami", dopiero potem - urokami. Ludzi takich nazywano zaś "uroczycielami", "urokliwymi", "uroczliwymi". Zwierzęta też miewały "uroczne" oczy. Takie oczy mogły mieć wilki, psy, żmije, żaby, czy ptaki. Podobnie istoty demoniczne: strzygonie, topielice, mamuny. Często jednak osoby obdarzone tym specjalnym spojrzeniem, nie zdawały sobie z niego sprawy. Istniał oczywiście tabun magicznych zaklęć i sposobów odczyniania uroków. Wszystko były to środki prymitywne, zaś materiały do "odczyniania" można było znaleźć we własnym domu. Gdzieś na podlaskich, białoruskich, czy rumuńskich starych wsiach, nadal wierzy się w tego typu zabobony, a może nawet praktykuje stare gusła. A może nie tylko tam... Uważajcie komu patrzycie głęboko w oczy i strzeżcie się złych uroków.
[1] M. R. James, Uroki, [w:] Opowieści z dreszczykiem. Noc druga, Iskry, Warszawa 1960.
[2] M. R. James, Magiczne runy, [w:] M. R. James, Opowieści starego antykwariusza, Wydawnictwo C&T, Toruń 2005.
[3] Por. Bartłomiej Paszylk, Leksykon filmowego horroru, Instytut Widawniczy Latarnik, Michałów-Grabina 2006, s. 40-42.
[4] Zob. Bohdan Baranowski, W kręgu upiorów i wilkołaków, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1981, s. 252-259.
fot. Kavan Cardoza (Kavan the kid)