"[domofon]
Kobieta: idź, otwórz ojcu!
Mężczyzna: Halo? Halo? Halo?
Gówno słychać, tylko piski i zgrzyty.
Kobieta: To jeszcze nic, ja ostatnio słyszałam..."
Nie wiem ile prawdy kryje się w stwierdzeniu, że najmniej przeraża nas to, z czym mamy do czynienia na co dzień. Potwory spod łózek i z szaf straszą tylko dzieci. Ten, kto sprawdza przed snem wszystkie ciemne zakamarki w mieszkaniu, może nas co najwyżej martwić lub śmieszyć. Zasypiamy przy zgaszonym świetle, bo wiemy, że w naszych mieszkaniach nic nam nie grozi. Temu poczuciu złudnego bezpieczeństwa sprzyjają wszelkie blokowiska. Świadomość, że za ścianą czuwają ludzie, że głośny krzyk na klatce wywlecze z mieszkania co któregoś lokatora, że vis-à-vis naszego okna jest drugie okno, w którym możemy przejrzeć się jak w lustrze — ta świadomość gnębi, przytłacza, ale i uspokaja. Czego tu się bać, gdy za cienkimi ścianami naszych mieszkań żyje tylu ludzi. Poza tymi ludźmi, rzecz jasna. Ale czy na pewno... nie ma się czego bać? Czy nie straszą nas ciemne, wilgotne piwnice? Dziwne odgłosy płynące ze źle odłożonej słuchawki domofonu? Czy gdy na klatce schodowej nagle gaśnie światło, nie wstrzymujemy oddechu? Czemu boimy się zaciąć w windzie, skoro i tak zostaniemy z niej uwolnieni? A może właśnie to, z czym mamy do czynienia na co dzień, straszy nas najbardziej? Oczywiście jeśli jest odpowiednio przyciemnione. Zygmunt Miłoszewski udowadnia, że groza może kryć się nawet w tak nieciekawym miejscu, jakim jest przeciętna klatka schodowa. Przeciętny blok na warszawskim Bródnie. Zgrzyt domofonu. Czy tylko wydaje mi się, czy po drugiej stronie naprawdę ktoś krzyczy?
Może jednak przesadziłam z tym brakiem respektu przed windami. Bo oto w tej windzie ktoś się zaciął na amen. Po korytarzu toczy się teraz czyjaś głowa. Krew ścieka ze schodów, a w piwnicy straszą ciągnące się w nieskończoność korytarze. A co, jeśli z takiego bloku nie będzie można wyjść? Nigdy... wyjść? Mimo że drzwi na dole są otwarte na oścież? Młode małżeństwo wprowadza się do mieszkania w bloku na Bródnie. Zanim jednak zdążą wnieść na górę swoje rzeczy, w windzie zginie ich niedoszły sąsiad. Niezbyt szczęśliwy początek nowego życia w Warszawie, a mimo to Agnieszka i Robert starają się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Moszczą w małym mieszkaniu, znoszą do piwnicy sztalugi Roberta... Tymczasem w innym mieszkaniu Wiktor postanawia rzucić picie i zająć się na nowo pisaniem artykułów. Oleg Kuzniecow (miło go tu widzieć!) próbuje rozwikłać sprawę śmierci w windzie. Kamil nie przeprasza ojca, że rozbił jego auto. A mieszkańcy bloku nie spodziewają się, że któregoś dnia (a dzień ten zbliża się nieubłaganie) nie będą mogli już się nigdzie ruszyć. Że staną się więźniami własnego bloku.
Kobieta: idź, otwórz ojcu!
Mężczyzna: Halo? Halo? Halo?
Gówno słychać, tylko piski i zgrzyty.
Kobieta: To jeszcze nic, ja ostatnio słyszałam..."
Nie wiem ile prawdy kryje się w stwierdzeniu, że najmniej przeraża nas to, z czym mamy do czynienia na co dzień. Potwory spod łózek i z szaf straszą tylko dzieci. Ten, kto sprawdza przed snem wszystkie ciemne zakamarki w mieszkaniu, może nas co najwyżej martwić lub śmieszyć. Zasypiamy przy zgaszonym świetle, bo wiemy, że w naszych mieszkaniach nic nam nie grozi. Temu poczuciu złudnego bezpieczeństwa sprzyjają wszelkie blokowiska. Świadomość, że za ścianą czuwają ludzie, że głośny krzyk na klatce wywlecze z mieszkania co któregoś lokatora, że vis-à-vis naszego okna jest drugie okno, w którym możemy przejrzeć się jak w lustrze — ta świadomość gnębi, przytłacza, ale i uspokaja. Czego tu się bać, gdy za cienkimi ścianami naszych mieszkań żyje tylu ludzi. Poza tymi ludźmi, rzecz jasna. Ale czy na pewno... nie ma się czego bać? Czy nie straszą nas ciemne, wilgotne piwnice? Dziwne odgłosy płynące ze źle odłożonej słuchawki domofonu? Czy gdy na klatce schodowej nagle gaśnie światło, nie wstrzymujemy oddechu? Czemu boimy się zaciąć w windzie, skoro i tak zostaniemy z niej uwolnieni? A może właśnie to, z czym mamy do czynienia na co dzień, straszy nas najbardziej? Oczywiście jeśli jest odpowiednio przyciemnione. Zygmunt Miłoszewski udowadnia, że groza może kryć się nawet w tak nieciekawym miejscu, jakim jest przeciętna klatka schodowa. Przeciętny blok na warszawskim Bródnie. Zgrzyt domofonu. Czy tylko wydaje mi się, czy po drugiej stronie naprawdę ktoś krzyczy?
Może jednak przesadziłam z tym brakiem respektu przed windami. Bo oto w tej windzie ktoś się zaciął na amen. Po korytarzu toczy się teraz czyjaś głowa. Krew ścieka ze schodów, a w piwnicy straszą ciągnące się w nieskończoność korytarze. A co, jeśli z takiego bloku nie będzie można wyjść? Nigdy... wyjść? Mimo że drzwi na dole są otwarte na oścież? Młode małżeństwo wprowadza się do mieszkania w bloku na Bródnie. Zanim jednak zdążą wnieść na górę swoje rzeczy, w windzie zginie ich niedoszły sąsiad. Niezbyt szczęśliwy początek nowego życia w Warszawie, a mimo to Agnieszka i Robert starają się zaaklimatyzować w nowym miejscu. Moszczą w małym mieszkaniu, znoszą do piwnicy sztalugi Roberta... Tymczasem w innym mieszkaniu Wiktor postanawia rzucić picie i zająć się na nowo pisaniem artykułów. Oleg Kuzniecow (miło go tu widzieć!) próbuje rozwikłać sprawę śmierci w windzie. Kamil nie przeprasza ojca, że rozbił jego auto. A mieszkańcy bloku nie spodziewają się, że któregoś dnia (a dzień ten zbliża się nieubłaganie) nie będą mogli już się nigdzie ruszyć. Że staną się więźniami własnego bloku.
Być może po lekturze Domofonu nieco inaczej spojrzycie na Wasz normalny, codzienny marsz przez blokową klatkę. Pierwszy raz cieszę się, że w tej chwili nie mam roweru (choć ogólnie to przykra sprawa) i nie muszę schodzić po niego codziennie do piwnicy. Tak, bloki też mogą straszyć. O ich specyficznej formie straszenia pisał Springer w Wannie z kolumnadą, o której było niedawno na blogu. Straszył nas tam naszą polską architekturą i tym doskonale wpasował się w klimat książki Miłoszewskiego. Tamte budynki straszyły brzydotą, ten tutaj straszy... inaczej. Tak, tak. Debiut Miłoszewskiego to horror. I to taki horror, który na myśl przywołał mi książki Mastertona! Albo raczej moment w życiu, gdy takie horrory robiły na mnie wrażenie. Bo Domofon robi. Czyta się go dobrze, historia wciąga. Wszystko jest prawidłowo; nawet trochę się ekscytowałam po przeczytaniu. Ale im dłużej myśli się o Domofonie, tym bardziej przekonuje, że aż tak świetny to on nie jest, albo że... oczekujemy (ja oczekuję) od literatury już czegoś więcej niż tylko strasznej historii i znośnego języka. Tylko czego? Czego więcej można wymagać od horroru? W Domofonie jest wszystko i będę go bardzo polecać. Jeśli polski horror o bardzo miejskim i swojskim (ale nie mylić ze swojskością Dardy) klimacie, to tylko Domofon. Poza tym przy lekturze Domofonu, mając w pamięci późniejsze książki Miłoszewskiego (głównie Uwikłanie), widzę jak bardzo autor ewoluował. Gratuluję. A Domofon polecam nie tylko fanom horroru (czy też fanom Miłoszewskiego).
Wg mojej skali: 4/5
Domofon
Zygmunt Miłoszewski
Wydawnictwo W.A.B.
Rok wyd. 2013
s. 360
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
MODERN TERROR. HORROR NA MIARĘ XXI WIEKU
KLUCZNIK 2015 (coś czerwonego)
104 KSIĄŻKI (21)