Dom nad rzeką Loes
Mateusz Janiszewski
Wydawnictwo Czarne
Rok wyd. 2014
s. 144
"Ale okrucieństwa się nie widzi.
To pojęcie, którego nikt tu nie rozumie"
Gdy przeczytałam pierwsze zdanie z okładki, że Timor Wschodni był portugalską kolonią, pomyślałam: "o, ta książka będzie o kraju europejskim". Mój fatalny błąd wynikał chyba tylko z nieznajomości geografii (i niechęci do czytania notek wydawniczych w całości), bo naprawdę wyobraziłam sobie Timor jako część Europy. Moja wyobraźnia w tym wypadku - po pierwsze, nie wybiegłaby aż tak daleko przestrzennie, a na pewno nie w okolice Indonezji; po drugie, w życiu nie uznałaby Timoru za wyspę. Ogólnie nie miałoby to pewnie znaczenia, ale dla mojego pokrętnego gustu znaczenie miało spore. Lubię czytać o zapomnianych krajach Europy (a Timor w moim mniemaniu takowym mógł przecież być) i odpowiednio nastawiam się na tego typu reportaże. Tereny indonezyjskie, australijskie zakrawają mi na egzotykę, na którą w Domu nad rzeką Loes nie byłam nastawiona i tym samym niekoniecznie przekonana, czy w danej chwili mam na nią ochotę. To jednak nie jest opowieść o egzotycznej wyspie. To bolesny, ciężki, dobrze napisany reportaż. Tym bardziej, że pierwszy taki z tego miejsca.
Timor Wschodni. Państwo na wyspie Timor w Archipelagu Malajskim. Graniczy z Indonezją, przez którą zostało anektowane, choć przyłączenie to nie zostało uznane przez ONZ. Timor do 1975 roku był kolonią portugalską [źródło: Wikipedia]. Dom nad rzeką Loes to relacja z pobytu Janiszewskiego na Timorze w charakterze lekarza wolontariusza. Jednak forma reportażu jest nietypowa. To historia przerażonego nieco młodego lekarza, który przybywa na obcą wyspę i musi zaadaptować się do panujących tam warunków. Wnika w ten cały koszmar przemocy, biedy, chorób i strachu. Wojna, płonące domy. Okrucieństwo. A przecież to taka piękna wyspa. Jego samego intryguje pewien dom na wzgórzu, który miejscowi każą mu omijać.
Przyznaję, reportaż jest ciekawy, ale dość przytłaczający (i to nie w sensie, który lubię; nie jest to te melancholijne przytłoczenie charakterystyczne np. dla krajów bałkańskich, Węgier, o których pisze Krzysztof Varga, nie jest to również przyjemne stasiukowe przytłoczenie). A jednak dobrze napisany i na pewno warty przeczytania.
Wg mojej skali 7/10.