"Więc co? Mówimy <Lublin>, a myślimy <Bełżec>?
Mówimy <Lublin>, a przypomina się kazimierski cud o świcie?
Że to się tak splata, że potem nie rozplączesz?
Że trzeba by rozciąć, ale wtedy nic nie zostanie,
wszystko wycieknie jak krew z żywego ciała".
"Myślę, że to było przesądzone. Ta podróż", w którą nie chciał jechać. Bo po co do Rosji? Proza podróżna Stasiuka to dla mnie będzie zawsze kompilacja Rumunii, Albanii, Mołdawii. Te wszystkie zapadnięte, smutne kraje. Papierosy i wino. Cisza, o której się głośno myśli. Zapowiadany Wschód dziwił mnie równie mocno, co intrygował. Obawiałam się go i czekałam na niego jak na wstrzymanym oddechu. Bowiem Wschód miał mnie sentymentalnie opętać. Wiedziałam, że to już nie będzie to, co mi osobiście bliskie, bo nie pałam do Azji żadną szczególną miłością. Pewność jednak, że to nadal Stasiuk, że nie obędzie się bez jego Bugu, melancholii i metafizyki świata materialnego, gwarantowała mi solidną literacką ucztę. Coś na kształt Fado, Dziennika pisanego później. Nie wiem, czy oczekiwania wzrastają w miarę czytania, czy od tych już sprawdzonych pisarzy wymagamy cudów. Czy się po prostu nudzimy. Bywa też tak, że książki trafiają na nasz nieodpowiedni czas. No, ale błagam. Nie Stasiuk. Nie u mnie. A jednak stało się coś strasznego. Wschód mnie... nie zachwycił. Nie żeby było w nim coś nie tak. Wszystko nadal stasiukowe, bliskie, prawdziwe. A jednak nużące i uwierające. Chaos, który zwykle mi nie przeszkadzał, a wręcz tworzył i nasycał atmosferę, tu mnie rozstrajał i drażnił. Nie mogłam się skupić. Miałam wrażenie jakby coś przerastało tekst. Albo lepiej - jakby tekst przerósł sam siebie (a przynajmniej próbował). Podczas gdy wszystkie dotychczasowe książki Stasiuka wydawały się być pisane "z serca", ta tutaj poza sercem zawierała też szczyptę przymusu. Jakby nad ręką autora wisiało kilkaset par oczu spodziewających się od niego traktatu co najmniej na miarę dzieł Płatonowa (nie przypadkowo ten przykład - sporo tu o Płatonowie). Pomyślałam sobie - panie Stasiuk, lepiej było Wschodu nie pisać. Na co panu był ten przeklęty Wschód?
Ale zapomnijmy teraz o tym. Jesteśmy w rodzinnym domu Stasiuka. Jego matka nastawia radio. To, co o niej pisze, JAK pisze, to piękny intymny portret. A potem jeszcze ta Lubelszczyzna, te "pojechałbyś do Rosji". Więc jedzie. Jedzie patrzeć na drut kolczasty ciągnący się na kilometry, jedzie przekraczać granice i smakować pustki. Bo taki jest jego Wschód. Odczuwalny. On go nie odbiera, lecz odczuwa. Pozwala mu na siebie działać. Mieszać ze wspomnieniami. O tym pisze. O polach i wspomnieniach. Nie umiem Stasiuka krytykować, bo dotyka on materii bardzo delikatnej. We Wschodzie też, jednak Wschód coś zatracił. Może ta szybkość, te refleksy, które nie pozwoliły mi pobyć dłużej w jednym miejscu, bo już zaraz zamiast Azji mieliśmy wieś nad Bugiem. Może powinnam umieć się zatrzymać, a nie zatrzymywałam. Nie wiem, w którym momencie coś mnie odczarowało. W którym uznałam, że już to wszystko znam, że poproszę teraz o coś więcej.
Zostawiam to jednak. Jeśli nie jesteście Stasiukiem przejedzeni, albo nie znacie jeszcze jego pióra, Wschód powinien przypaść Wam do gustu. Tak sobie myślę, że wrócę do niego kiedyś, gdy o wszystkim zapomnę. Gdy będzie on jedną z jego książek, a nie książką wyczekiwaną i obiecującą cuda. Tak, pewnie wtedy znowu do mnie przemówi tak, jak lubię.
Przeczytaj również recenzje: Nie ma ekspresów przy żółtych drogach , Jak zostałem pisarzem...
Spotkanie autorskie 17. 10. 2014
[relacja]
Wschód Andrzej Stasiuk Wydawnictwo Czarne Rok wyd. 2014 s. 208 Książka przeczytana w ramach wyzwań: | |