"Słowiańska histeria, węgierska depresja
i rumuńska paranoja..."
Nie ma co ukrywać - ja Stasiuka uwielbiam. Zwłaszcza tego podróżniczego, zadumanego i bałkańskiego. Tego, który mówi: "jestem spakowany, pojutrze lecę do Biszkeku". Ten tutaj Stasiuk jest taki sam. W Nie ma ekspresów... aplikuje nam porządną dawkę swojego świata, od którego nie da się odkleić bez trwałego śladu. Miejsca, które płyną w jego żyłach. Wspomnienia nie do wymazania. Jakieś obrazki z przeszłości, które odtwarza niemal w niezmienionym stanie. Krasnokamieńsk, Ułan Bator, Albania. Polska. Dawna Polska. Pod białoruską granicę.
Ta książka to zbiór felietonów publikowanych już wcześniej w różnych czasopismach. Ich tematyka jest różnorodna. Podróżniczo-kulturalna. Folklorowa. Osobista. Jak to u Stasiuka, który ze wszystkiego potrafi stworzyć opowieść...
Są tu pory roku i miejsca z jego przeszłości. Stary dom nad Bugiem. Ludzie i wsie. Jest ciemność pustyni Gobi i ciepło zwierząt. Jest cały ten Wschód, do którego tak bardzo go ciągnie. Ja nie napiszę o tym już nic. W innym wypadku będę nieobiektywna i nieprofesjonalna. Dla mnie czytanie Stasiuka to doznanie niemal metafizyczne i nie zamierzam jego twórczości po prostu interpretować. Nie ma ekspresów... to pozycja dla każdego, kto lubi dobrą, ambitną prozę. Dla tych, którzy nie znają Stasiuka polecam najpierw Fado lub Dziennik pisany później. Ten zbiorek to takie dopełnienie. Dodatek do ogromu wspaniałej już twórczości.
pozwalając by omijała nas uroda świata,
ponieważ być może umrzemy z mniejszym żalem.
Wybór należy do nas".
Wg mojej skali: 5/5
Andrzej Stasiuk
Wydawnictwo Czarne
Rok wyd. 2013
s. 176