Starej czarki. Rozbitej nocą."
Uwierzysz, że pomiędzy całą tę naszą życiową beznadziejność, niekompletność, osamotnienie i pęknięcia można wlać złoto? Sklejone nagle rany. Blizny, które lśnią. Złota maź błyśnie jak promienie japońskiego słońca. Jak krzyk papug o świcie, gdy odlatują z ogrodu. Spadające pióra. Morski wiatr. Smak umami i tofu. Czasem, to co rozbite, dopiero naprawione nabiera sedna. Z jakiegoś powodu spotyka się w życiu taką panią Myōko i jedzie na jej prośbę do Japonii. Karmi kota, uczy starojapońskiej sztuki kintsugi, gotuje ryż i czeka w środku nocy na kogoś z zaświatów. Nawet jeśli nie czuje się nikim wyjątkowym, nawet jeśli twarze innych ludzi przypominają małe egzotyczne zwierzęta, a wokół kostek u stóp pływają rekiny ludojady — można otrzymać purezento. Albo otrzymać Purezento i przez tydzień wciągać w nozdrza ten japoński, metafizyczny powiew. Powieść Joanny Bator to taka mała strużka złotej mazi wlewająca się pomiędzy roztłuczone krawędzie serca. Koi, wzrusza, uspokaja, uwrażliwia. Czyni wyjątkowym każdy kolejny łyk herbaty. Brakowało mi tej wyjątkowości od lat.
Tak jak bohaterce brakowało oddechu. Nie wiemy jak się nazywa, w jakim dokładnie jest wieku, ale znamy ją doskonale. Niedawno straciła w wypadku swojego chłopaka, który ją zdradzał. Bez niego czuje się pusta i bezwartościowa (stara czarka, rozbita nocą). Nie ma szczególnych zainteresowań, nie wie, co robić w życiu. Dla zabicia czasu uczy obcokrajowców polskiego. W ten sposób poznaje panią Myōko i spełnia jej nietypową prośbę. Nieplanowany pobyt w Tokio otwiera ją na samą siebie, na miłość, leczy jej duchowe rany, pokazuje, że jest ciekawą, wartościową osobą, chociaż wcale się taką nie czuje. Codzienne proste czynności, przemieszczanie się, zapach jedzenia, zajęte ręce. Sklejone serce. Bycie tu i teraz.
Joanna Bator przemyca do naszego fizycznego, zachodniego świata solidną dawkę spokojnej, duchowej japońskości. Purezento chwilami przypomina prozaiczną baśń, innym razem niezwykłą historię wychodzenia z depresji. Natłok japońskich symboli, poczucie wyjątkowości, przyrównanie życia do sztuki kintsugi, czyli naprawiania rozbitej ceramiki złotem. Przekaz autorki jest jasny, świetlisty i trafia głębiej, niż mogłoby się wydawać. Wiem, że Bator literacko stać na więcej, trochę brakowało mi jej mocnych słownych zwrotów (jak w Ciemno, prawie noc). Tu jest łagodna, naturalna. Purezento nie wywołuje właściwego dla jej prozy nerwu, ale przynosi coś innego. Harmonię. Pęknięcia wypełnione złotem. Blizny, które musi być widać, bo są częścią życia. Dotykam tych złotych rys z okładki książki, zaglądam do środka po raz setny i jestem zadziwiona, jak pięknie wypełniła mi ona moje ostatnie duchowe tęsknoty, jak przeszyła na wskroś — tym razem nie drastycznie i bynajmniej nie boleśnie. Pięknie. Inaczej. Jestem za to wdzięczna.
Wg mojej skali 5/5
Purezento
Joanna Bator
Wydawnictwo Znak
Rok wyd. 2017
s. 288