"Obok nas, między drzewami szedł ktoś jeszcze.
Tym razem to już nie była kwestia przeczucia —
kątem oka wyraźnie widziałem towarzyszącą nam
bezszelestną postać."
Tym razem to już nie była kwestia przeczucia —
kątem oka wyraźnie widziałem towarzyszącą nam
bezszelestną postać."
Zdaję sobie sprawę, że tytułem tej recenzji poniekąd zdradziłam Wam moje wrażenia z książki pana Dardy. Zanim jednak zasugerujecie się tą tytułową "nudą", wejdźcie ze mną w te ciemne, podmokłe lasy Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego, którymi otoczone są całe Wyręby, i wsłuchajcie w odgłosy ptaków. Pan Darda (broń Boże, aby komuś na myśl przyszło nazywać go polskim Kingiem!) mógłby pisać fascynujące książki przyrodniczo-ornitologiczne; nawet bym takową z chęcią zakupiła. Ale jeśli już okładka sugeruje nam, że całość "zachowana w klimacie prozy Stephena Kinga", że w ogóle jest to "powieść grozy" (bo widać trzeba było taki dopisek pod tytułem z jakiegoś powodu zamieścić), to naprawdę nie spodziewam się, że będę przez te ponad 300 stron czytać o wypatrywaniu żurawi (choć to jeden z ciekawszych fragmentów!), kładzeniu dachu, czy też drobnym problemie alkoholowym jakiegoś nauczyciela akademickiego. Albo czytam horror, albo poradnik budowlany z serii "Zrób to sam, a najlepiej zatrudnij fachowców", czy też leksykon ornitologiczny, więc błagam, nie wyskakujcie mi tu potem ze zjawami w oknach, albo podejrzanym sąsiadem, który okazuje się "twoim najlepszym przyjacielem". Białą strzygą mi ten Darda smaczku narobił. Ciemnym lasem postraszył, cmentarzem niemieckim w tym lesie, sąsiadem palącym w oknie świecę - też. I co potem pan Darda zrobił? Nic. Uaktywnił się dopiero na koniec, a poza tym, cóż, pisał swoje. Ptaszki, remonty, wyjazdy do Lublina, wyidealizowane relacje z otoczeniem i to wygodnictwo, które z początku było chyba główną cechą naszego bohatera, Marka Leśniewskiego. Chcecie posłuchać?
Wspomniany wyżej Marek Leśniewski, doktor prawa, który niedawno dostał pracę na UMCSie, tuż po swoim rozwodzie postanawia zamieszkać samotnie w domu w Wyrębach. Jego nowy dom jest przepięknie usytuowany. Ze wszystkich stron otaczają go lasy pełne różnorodnego ptactwa. Teraz będzie mógł powrócić do obserwacji i fotografowania ptaków, swojego dawnego hobby, a także relaksować w cieple ognia na palenisku, przy dźwiękach ulubionej muzyki; zaś w głuche, puste noce dodawać sobie odwagi odpowiednią dawką alkoholu. Nie licząc jedynego, tajemniczego sąsiada - starego Jaszczuka, w Wyrębach jest zupełnie sam. O Jaszczuku mówią miejscowi, że popełnił jakąś zbrodnię, ale niczego mu nie udowodniono. Marek spędza urocze, idylliczne chwile w Wyrębach. Remontuje dom, zaprasza przyjaciół z Lublina, chodzi na grzyby i przygotowuje się do obserwacji ptaków. Powoli jednak zaczynają dziać się dziwne rzeczy, a w oknie Jaszczuka pali się co noc samotna świeca, co bardzo Marka intryguje. Już niedługo ma się przekonać, kim jest ten Jaszczuk i jakie strachy kryje DOM NA WYRĘBACH.
O co chodzi zatem z tą całą tytułową "nudą"? Stefan Darda napisał całkiem dobrą (choć to jednak nie mój styl) powieść, chciałoby się rzec - obyczajową. Być może tu tkwi ta zmyłka z porównaniem go do Stephena Kinga (albo wydawcom imiona podpasowały ;)), bo rzeczywiście, King bardzo przeciąga swoje powieści, stopniuje grozę. Jednak, tak znamienite dla niego, rozwlekłe treści mają na celu zbudowanie klimatu, położenie odpowiednich fundamentów do... STRASZENIA. Tak, King tworzy horrory! Nawet jeśli sobie dużo pisze o normalnych rzeczach, to nadal zachowuje horrorową otoczkę. U Dardy tej otoczki nie znalazłam. Jedyny moment, w którym nie mogłam oderwać się od książki, nastąpił w lesie, gdy to Marek zgubił drogę i miał wrażenie, że coś go śledzi. I w tym to momencie pokładałam wielką nadzieję, że właśnie TU, TERAZ zacznie się ta cudowna, obiecywana groza. Niestety wszystko wróciło do normy. Przez większą część książki naprawdę się nudziłam. Nie tym, że nic tam się nie działo, bo wymyślać Darda naprawdę potrafi, ale tym oczekiwaniem na "coś więcej" (coś jak z Przebudzeniem Kinga). Tyle że "tego więcej" było mi za mało i za późno. Ratuje go nawiązanie do starych zabobonów, a także ta ożywiona akcja, kilkanaście kartek przed końcem, podczas której rzeczywiście poczułam na plecach lekkie ciarki. I z jej powodu trochę przykro mi tak całość krytykować. Tylko, czy ja ją krytykuję?
Problem z Domem na Wyrębach widzę taki, że jest to zbyt pogodna i normalna powieść. Zbyt "miła" i przyjemna. Poza kilkoma chwilami, w których autor rzeczywiście opisuje jakieś strachy i lęk bohatera, poza ostatnimi stronami, wszystko jest po prostu normalne, trochę prozaiczne, a trochę wyidealizowane. I tyle. Jeśli tak wyglądają współczesne polskie horrory, to ja pozostanę sobie chociażby przy Jamesie Herbercie (jego Dom czarów był sto razy bardziej horrorowy). W tym roku postanowiłam zgłębić twórczość m.in. właśnie Stefana Dardy i z postanowienia nie będę się wycofywać. Dam mu szansę. Na półce tkwi pierwszy Czarny Wygon. Zobaczymy, co wymyślił. Swoją drogą, całkiem fajny, pozytywny typ, ten pan Darda, a to naprawdę przebijało się przez jego książkę. Domu na Wyrębach nikomu nie odradzam, wiem, że wielu się podobał i podobać będzie. Pogadałam sobie tylko.
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
MODERN TERROR. HORROR NA MIARĘ XXI WIEKU
104 KSIĄŻKI (2)