Październik to dla mnie wyjątkowy miesiąc, o czym często wspominałam przez tych kilka lat blogowania. Wyjątkowy z wielu względów;
również dlatego, że w październiku mam urodziny. Własne. Nie obchodzimy z Przestrzeniami urodzin Przestrzeni (we wrześniu tego roku po cichutku stuknęła im czwórka), więc nie pozostaje nam nic innego, jak obchodzić moje. Za oknem drżą kolorowe listki, powietrze jest ciepłe, trochę niepaździernikowe. Łąki w pobliżu naszego domu oblało babie lato. W mieszkaniu na podłodze leżą dynie, piekarnik zionie chłodem, bo nie miałam kiedy upiec urodzinowego ciasta.
Spod łóżka wystaje wielkie pudło. Mój prezent. Trochę mój własny, trochę wspólny. Leży tam już od ponad miesiąca, a ja tylko raz skusiłam się, by sprawdzić, czy jego zawartość nadal tam jest. I była. Czekała na tę okazję. Dlatego wyjmuję po kolei
Atlas lądów niebyłych,
Przewodnik wędrowca, wznowienie pierwszej powieści Lema
Astronauci.
Ekspedycję,
Beksińskich,
Człowieka z Wysokiego Zamku — od dawna wymarzone. Wyjmuję najnowszą, świeżutką jeszcze Sharon Bolton, która do pudła trafiła kilka dni temu. Na końcu
Skrzaty odebrane z poczty w dniu urodzin. I cieszę się, jakbym widziała te książki po raz pierwszy. Wszystkie są piękne. Wybrane, wyczekane, wyjątkowe. Do tego doszedł cudowny niedźwiedziowy zestaw z
Dixie Lion, przyprawy z rożnych stron świata i syrop z pigwy. Chętnie zaprosiłabym Was na korzenną herbatę, budyniowe ciasto i rozmowy o książkach.