Ponure, samotne wnętrza. Zwiędłe korzenie plączące się wokół poręczy, sprzętów, stóp. Dom starego Larsona zarósł, podobnie jak on sam. Nękają go wspomnienia, bo i tylko nimi żyje, nie dbając ani o swoje otoczenie, ani o samego siebie. Jak może czuć coś w chłodzie głuchych pomieszczeń, kiedy kurz i nalot przeżytych lat wrosły w nie tak głęboko. Ostatnie chwile radości (które szybko rozwiewa) dają mu jedynie barwne obrazy namalowane przez jego zmarłą żonę. To na łące pełnej polnych maków chciałby być Larson — nie wewnątrz tych zamkniętych, ciemnych, zmurszałych ścian. Ale niestety wciąż jest tutaj. I nie potrzebuje gości. Gdy jego mały sąsiad prosi, by zajął się roślinką podczas jego nieobecności, Larson z niechęcią przygląda się pozostawionej pustej doniczce. Nie spodziewa się, że cokolwiek może jeszcze z niej wyrosnąć.
Dom, który się przebudził to opowieść o nowej nadziei, o ciemnościach, które w każdym momencie można przegnać (czasem wystarczy umyć brudną szybę w oknie) i nawet w najsmutniejszym momencie odnaleźć chęć do życia. To piękna historia o nowym początku. Martin Widmark delikatnie i nienatrętnie przekazuje czytelnikowi coś bardzo ważnego, a Emilia Dziubak ubiera to w niesamowicie magiczne obrazy. Dojrzałe, klimatyczne rysunki z dominującymi barwami ziemi. Brązy, czernie, zgniłe zielenie, a wśród nich żywa czerwień! Chyba nigdy nie przekażę w pełni tego, jak podziwiam i uwielbiam kreskę Emilii Dziubak. Mistrzostwo. Kolejne. A teraz wysprzątać dom, wywietrzyć głowę, wpuścić do swojego świata świeże powietrze i znów zacząć się o coś troszczyć. Na wszelkie zaproszenia do wyjścia ze swojego dziwnego wnętrza nie kręcić nosem, nie szukać wymówek, nie zamykać drzwi, ale za Larsonem zawsze wykrzyknąć: "Tylko włożę marynarkę". To takie proste.
Wg mojej skali 5/5
Dom, który się przebudził
Martin Widmark
il. Emilia Dziubak
Wydawnictwo Mamania
Rok wyd. 2017
s. 40