Hanna Kondratiuk
Wydawnictwo: Fundacja Sąsiedzi
Rok wyd. 2013
s. 176
"Aby znieczulić strach, rechotaliśmy bez powodu. Spoglądano na nas z politowaniem. Białoruskie służby graniczne nie tolerowały wesołkowatości u trzeźwych pasażerów"
Kraje, o których się nie mówi, a być może nawet nie myśli. Z przytłumioną tożsamością, z własnym, ale prawie nieużywanym językiem. Kraje, w których biedę i smutek zamalowuje się niebieską farbą. Taka jest Białoruś. Zepchnięta na margines i nieruchoma. Zatrzymana w przeszłości, a jednak cicho i boleśnie przemijająca. Jej rozpad kontrastuje z dziwną żywotnością. Bo przecież tam nadal wszystko trwa. Przekazuje nam o tym Hanna Kondratiuk. W sposób wyrywkowy, może lekko chaotyczny, ale przy tym wiarygodny, maluje ona obraz starej i współczesnej Białorusi. Tej prawdziwej. Z ludźmi i kulturą, z poszanowaniem dla nauki, religii, własnej narodowości. Ale również Białorusi ciężkiej, zniechęconej.
Trudno pisać o tej książce. Autorka relacjonuje wizyty w małych białoruskich mieścinach, opisuje spotkania i rozmowy zarówno z miejscowymi artystami, jak i ze zwykłymi, przygodnymi ludźmi. Opisuje zabytki, muzea i cerkwie, wplatając w swoje opowieści sporo historii. Przez wszystko to przebija się okrutna bieda, zacofanie, skłonność do alkoholu, ale również chęć do pracy, prostolinijność i jakaś dobroć. Relację przecinają czarno-białe fotografie (niektóre bardzo sugestywne). Sama książka składa się z krótkich rozdziałów (każdy o czym/kim innym), dzięki czemu uzyskujemy szerszą perspektywę. Należy pamiętać, że nie jest to przewodnik po Białorusi. Autorka podtyka nam pod nos opisany wnikliwie i dokładnie, a jednak wyselekcjonowany ułamek świata, który jest od nas "o rzut beretem". Dowiemy się tyle, ile zdołamy odczytać i odczuć, a wiadomo nie od dziś, że największa prawda zawsze tkwi gdzieś między wierszami.
Przyznam, że podobała mi się ta książka, choć nie jest to reportaż, który preferuję. Zabrakło mi w niej jakiegoś takiego odbioru osobistego, zabrakło stasiukowej metafizyki. Chociaż w sumie chyba taki powinien być dobry reportaż. Zarzut mam tylko do tej "miłości" z tytułu, której tutaj jakby nie zaobserwowałam. Marazm nadrabia za wszystko. Mi samej duchowo blisko do rosyjskich, ukraińskich i białoruskich kresów, więc podeszłam do lektury bardzo otwarcie, a że nie czytałam do tej pory żadnej porządnej pozycji o Białorusi, ta wydała mi się godna uwagi.
Wg mojej skali 6/10.