* aby jednak nie urazić rzeszy miłośników, których czas
jakimś szczęśliwym trafem nie został zmarnowany,
zaznaczę, że piszę o sobie i tylko o sobie; zresztą, jak zawsze!
jakimś szczęśliwym trafem nie został zmarnowany,
zaznaczę, że piszę o sobie i tylko o sobie; zresztą, jak zawsze!
Miejsce akcji: EXPO Kraków
Czas akcji: 23-24 października 2015
Przebieg akcji: Ścisk, kolejki, ścisk, na książki najlepsze: zero lub -20% zniżki, na te nie najlepsze zniżki nieco więcej, ale i tak za mało, jeszcze większy ścisk, cyrki pod przystankiem busa EXPO, klimatu czytelniczego jakby wcale, choć wokół tylu czytelników (lub ludzi kupujących książki), myśl dudniąca w głowie: przyjechałabym wcześniej, poszłabym na Conrada i czułabym się jak po Targach Książki w Białymstoku — co najmniej zauroczona, druga myśl po tej myśli: albo pojechałabym do Białegostoku, ponowny ścisk, bieg slalomem opanowany do perfekcji, książek w torbie nie przybywa, trzecia myśl i ostatnia: mogłam wejść jako bloger, byłoby za darmo, a potem dużo, dużo zadziwienia, że innych to wszystko naprawdę BAWI, CIESZY, ZACHWYCA. Bo przecież taki targ z książkami to jak spełnienie marzeń — tu coś skubnąć, tam popatrzeć, pogłaskać choćby te okładki, jeśli ręka przeciśnie się między sklejonymi czytelnikami i trafi na jakąś, potknąć się o jakiego autora, którego się nawet nie lubi, ale to przecież nadal AUTOR, popatrzeć na innych — może jakiś ulubiony bloger (którego dostrzeżenie graniczy z cudem, bo większość na Conradzie), albo chociaż znajomy. Tak, spełnienie marzeń.
Niestety, do mnie cała ta konwencja targów tym razem nie przemówiła. Wysoki poziom Targów białostockich, na których byłam rok temu, a którym towarzyszyły inspirujące spotkania z autorami, co to naprawdę mieli wiele do powiedzenia poza rozdawaniem autografów i pozowaniem do zdjęć, przebił te krakowskie w zupełności. Nie wiem czego się spodziewałam. To jasne, że teraz książki najtaniej kupuje się przez internet, i choć nie ma to w sobie tak wiele klimatu, jak żywe sięganie po książkę z półki (w towarzystwie szalonych spojrzeń wystawców), jest to nadal najoszczędniejszy sposób na powiększanie literackich zbiorów. A takie Targi chyba właśnie temu mają służyć — powiększaniu. A jak się chce czegoś innego, to się nie jedzie na Targi, Luka. Czas na festiwale!
Ale żeby nie wyszło, że z krakowskich Targów w ogóle nie skorzystałam, przedstawię Wam drugi przebieg akcji:
Zatrzymam się przy pani Aleksandrze Kucharskiej-Cybuch, której ilustracje podziwiam i wychwalam od dłuższego czasu. Z tego względu, że mam wiele książek przez nią ilustrowanych — te najnowsze też, nie widziałam sensu, aby specjalnie kupować na Targach książkę, której nie mam, tylko w celu zdobycia autografu od pani Aleksandry. Zabrałam zatem do Krakowa książeczkę małą, ale bliską mi — O czym pada śnieg. Wybór padł na nią również z tego względu, że do Krakowa jechałam przez całą Polskę i rozmiar (a przede wszystkim ciężar!) bagażu nie pozwalał mi na pakowanie książek dużych formatów. Zresztą, nie ma co tłumaczyć; wybrałam małą O czym pada śnieg, ilustrowaną przez panią Aleksandrę. Gdy jednak pani Aleksandra ją zobaczyła, skrzywiła się zniesmaczona, że podaję jej taki staroć, bo przecież POWINNAM pewnie kupić książkę, którą aktualnie ona promuje, a wtedy z chęcią ją podpisze. Wydawnictwo poklepie ją po ramieniu za udany utarg, atrament w piórze (którego nawet na czas nie przygotowała do rozdawania tych cennych autografów) się nie zmarnuje, wszyscy będą zadowoleni. A mi się zawsze wydawało, że autorów cieszy, gdy ktoś wygrzebuje z czeluści toreb i plecaków jakieś zapomniane dzieła ich autorstwa — toć to gest rasowych fanów. Ale chyba pani Aleksandry O czym pada śnieg nie ucieszyło. A taka ładna książeczka.
Za to Krzysztof Varga, człowiek z klasą, bez mrugnięcia podpisał mi Gulasz z turula, chociaż promował nową Masakrę. Na Davida Foenkinosa sobie popatrzyłam — nie miałam tyle odwagi, co ta pani obok, by rozmawiać z nim po francusku. Za to z Pilipiukiem zrobiłam sobie zdjęcie niczym nastoletnia fanka, żeby poprawić sobie humor po dziwnym spotkaniu z panią A. Przez te całe tłumy i ogólny chaos nie miałam siły czekać na Stasiuka, czy też na Świetlickiego, a poza nimi nie było już nikogo, kto by mnie interesował. Targi minęły. Pozostał niesmak i Księga szeptów, z której chyba cieszę się najbardziej.