naśladując bohaterów radzieckiej prozy ukraińskiej."
Mieszkasz sobie, drogi von F., w moskiewskim akademiku pękającym od studentów z całego radzieckiego imperium. Literatów, poetów, Uzbeków stojących po piwo ze słoikami w dłoniach. Masz okno z widokiem na lśniące od deszczu dachy Moskwy. Okno, z którego spadnie młody Rusłan wracając nad ranem z wódką. Ty, poeta ukraiński. Piszesz list do Olelka Drugiego i szukasz miłości (tak, miłości) w nowych wciąż ramionach. Tymczasem kompletnie przemoknięty, pijany wszystkim, czym dało napić się tego popołudnia, Ty, von F., pokonasz tego dnia drogę swojego ukraińskiego życia, przechodząc (z rybą zgniecioną w kieszeni płaszcza) na przełaj socjalizmu, dzwoniąc do Cyryla w zapomnianej sprawie, opuszczając Galę, swoją ostatnią miłość, i szukając Świata Dziecka, w którego podziemiach Cygan ukradnie Ci bilet powrotny. I będziesz prawił o przypadkowości istnienia w nieczynnym rosyjskim metrze, i zamknięty w celi, słuchał dźwięku skrzypiec nadających wszystkiemu wymiar absurdu. "Poczułeś, że należy powiedzieć coś ponadczasowego: Przeklinam imperium". Tak powiesz, kończąc w sali pełnej głosów dawnych władców Rosji. W moskiewskich podziemiach. Ty, von F., może nawet i istniejesz, ale kula w Twojej głowie tkwi już od dość dawna.
Oniryczna i otępiająca, paranoiczna, nierzeczywista, żywiołowa, wzniosła i durna. Absurdalna. Nie brak mi tu podobnych określeń na tę krótką opowieść Jurija Andruchowycza. Jestem nią oczarowana, bo przywołała mi na myśl powieści Kafki, Gombrowicza, żywoty dawnych poetów i wieszczy, dzieła Bułhakowa. A jest to — wypełniony czarnym humorem i groteską, prześmiewczy obrazek Moskwy lat 90. i równocześnie jeden dzień z życia ukraińskiego poety Ottona von F. Andruchowycz przedstawia tu kawalkadę prawdziwych i urojonych indywiduów, pełnych kulturowych i politycznych uprzedzeń, na co dzień — poetów, rozbitych podziałami, a łączonych wódką. Opisuje kontakty z KGB, miejskie problemy zalewane piwną pianą i deszczem. Przede wszystkim jednak, jest to na- i podziemna moskiewska podróż wybitnej jednostki. Poety, uwikłanego w zdarzenia, których realności i prawdziwości nie sposób zbadać. Szaleństwo, z którym pędzi akcja Moscoviady, podstępnie wciąga czytelnika, by go zdezorientować, uczulić na każde poruszenie, na każdy kęs ukraińsko-rosyjskiej mowy (jak czytelnik nie zna rosyjskiego, wielu zdań nie zrozumie). A wszystko to napisane w sposób cudownie podniosły i ironiczno-pompatyczny. A proste przecież i bolesne.
Moscoviada pożarła mnie swoim rytmem pijackim, w takt ukraińskich poematów śpiewanych po wódce mnie porwała, deszczami moskiewskimi napoiła, a teraz leżę wraz z von F. pod stacją metra i dziwię światu. I fascynuje mnie ten ich tragiczny świat, i niepokoi. I mami, i miesza w głowie. Podburza, buntuje, unosi. Andruchowycz ma w swoim stylu coś bardzo przytłaczającego, a jednak porywa przeczuciem jakiejś apokalipsy, rewolucji, on — jeden z niewielu, rozumie literacki rytm, który napędzał wielkich narodowych wieszczy. Gdy czyta się Moscoviadę, chciałoby się wstać, stanąć na palcach i wychylić ponad to, co zasłania nam rzeczywistość. Podnieść gargantuiczny śmiech i kpić z karykatury świata, ze wszelkich podziałów, uprzedzeń, dyktatur i radzieckiej historii. A potem napić się rozrzedzonego piwa z baru na Fonwizina i recytować ukraińskie wiersze. Dobrze wiedziałam, co tkwi w pisaniu Andruchowycza. Znam go już z Mojej Europy i Leksykonu miast intymnych. Tu jednak mamy fikcję mocno podmywaną strumieniami socjalistycznej ideologii i ukraińskimi bajaniami. Coś pięknego. Satyra, groteska, widy i mary. Strachy dawnej Rosji. To moje smaczki, więc nie mogłam przejść obojętnie. A teraz nie zapomnę Andruchowyczowi tej delirycznej powieści "grozy". Wy czytajcie.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu:
Wg mojej skali: 4,5/5
wyd. III
s. 200
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
s. 200
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
104 KSIĄŻKI (9)