"Zaraz potem, gdy zasypiałem w świeżej, wykrochmalonej pościeli,
bardzo wyraźnie usłyszałem swoje kroki.
Stracisz go, stracisz go, mówiły w rytm monotonnego,
lecz nieregularnego marszu kuternogi."
bardzo wyraźnie usłyszałem swoje kroki.
Stracisz go, stracisz go, mówiły w rytm monotonnego,
lecz nieregularnego marszu kuternogi."
Nadal nie mogę się zdecydować, co napisać na temat Słonecznej Doliny, pierwszej części z serii Czarny Wygon, a drugiej powieści w dorobku Stefana Dardy, i drugiej jego autorstwa, jaką miałam wątpliwą przyjemność czytać. To już moje ostatnie spotkanie z panem Dardą. Nie wiedziałam tego jeszcze przy lekturze Domu na Wyrębach, bo dochodziły mnie głosy, że Czarny Wygon lepszy, że to będzie dobry Darda, że się tym razem nie zawiodę. Przez kilka pierwszych chwil czytania Słonecznej Doliny wierzyłam tym wszystkim głosom. Pomijając infantylny i naiwny styl Dardy, usilnie starałam się wczuć w fabułę, w klimat, który sam z siebie mimowolnie wywoływał ciarki. Co więcej — bardzo nie chciałam sugerować się złym wrażeniem, jakie zrobił na mnie Dom na Wyrębach. Podeszłam do Słonecznej Doliny bez uprzedzeń, z pewną dozą sympatii, jaką udało mi się wykrzesać do naszego autora; uznałam nawet, że jeśli stylu nie poprawi, przymknę na to oko i zagrzebię się w samej historii. Po co zatem te tłumaczenia? Staram się Wam przedstawić moje najczystsze intencje. Wiem, że przy recenzji Domu na Wyrębach byłam zgryźliwa, dlatego tutaj chcę być tylko obiektywna w moim własnym osądzie. Otóż Słoneczna Dolina rozczarowała mnie na całej linii. Przeczytałam ją od deski do deski, w skupieniu i nawet w lekkim przestrachu, bo momentami w istocie straszyła. Moja wyobraźnia działała na najwyższych obrotach i na początku pomysły Dardy dały jej doskonałe pole do popisu. Wyklęta wieś zapętlona w czasie. Upiory grasujące na Czarnym Wygonie i bicie kościelnego dzwonu. "Prawdziwie ludowy horror" — pomyślałam pełna nadziei.
Dlatego bardzo, bardzo chciałabym napisać teraz co innego, ale niestety zasiadanie do tej książki było dla mnie męczarnią. Już wiem, że styl Dardy kompletnie mi nie odpowiada. Ponownie miałam wrażenie, jakbym czytała książkę dla nastolatków, bo poza paroma wulgaryzmami wplecionymi w tekst jakby na siłę, nie było w nim nic z dojrzałej, wyrobionej prozy. Bohaterowie zarysowani są bardzo naiwnie, a ich dialogi śmieszą dziwną ogładą, co w odniesieniu do potencjalnie przerażających i nienaturalnych wydarzeń, zdaje się być trochę nie na miejscu. Przez to infantylne prowadzenie dialogów i nieudolną, bardzo zaniedbaną psychologiczną stronę, bohaterowie Słonecznej Doliny wydają się być nieautentyczni. Wygląda to tak, jakby Darda żył w innym, o wiele prostszym i piękniejszym świecie, a ten prawdziwy starał się tylko naśladować nie zdejmując z nosa różowych okularów. Już przy Domu na Wyrębach pisałam, że Darda wydaje się być niezwykle pogodnym człowiekiem (co nie jest w żadnym wypadku zarzutem). I to w jego tekstach naprawdę widać! Dlatego drugi raz podkreślę: nie pisz pan horrorów! Albo zacznij pan filmy kręcić, bo pomysł na Słoneczną Dolinę jest sam w sobie niezły. Tylko wykonanie znowu poległo.
Witold Uchmann, pięćdziesięcioletni dziennikarz, zmagający się z problemem alkoholowym (Darda chyba lubuje się w takich), nieudaną przeszłością i kalectwem, udaje się na Roztocze, aby przyjrzeć się pewnej sprawie, do której go wezwano, i być może zebrać materiał na dobry reportaż. Odkąd otrzymuje dziwny dziennik sporządzony przez Rafała Gielmudę, fabuła biegnie dwutorowo. Na przemian poznajemy świat z dziennika — wydarzenia, które niegdyś działy się w zapadłej wsi, Starzyźnie, a także przypatrujemy się Uchmannowi, który wbrew własnej woli znalazł się w dość niebezpiecznym miejscu. Miejscu, gdzie po lesie kręcą się małe dziewczynki z bielmem na oczach, i gdzie grasuje olbrzym z rozerwaną twarzą. Dźwięk kościelnego dzwonu zwiastuje przejście. Nagle zabraknie ci powietrza i znajdziesz się w scenerii starej polskiej wsi, z której nie będziesz mógł uciec. Tam ludzie wieszają się na drzewach, a Czarny Wygon odstrasza przeczuciem okropieństw i strachów, jakie kryją się w jego mrocznych zakamarkach.
Wiejski klimat, potęgowany tajemnicą i śmiercią, ciemnym lasem i specyficznym zachowaniem mieszkańców, którzy kryją jakiś straszny sekret. Darda stworzył polski, niemal folkowy horror. Były momenty, w których nawet drżałam, bo opisywać niepokojącą atmosferę lasu i zjaw, to Darda potrafi (niemal zatęskniłam za obserwowaniem ptaków na Wyrębach). Pomysły też ma nie najgorsze. Szkoda, że do tego wszystkiego brakuje mu takiego warsztatu, jaki by mi odpowiadał. Że irytuje prostotą i naiwnością. Ale pomyślałam też sobie, że przecież stworzył... wiejski horror, więc czego ja się spodziewałam? Obrosłego w metafory traktatu? No nie. Ale i niestety nie dostałam takiego horroru, jaki lubię. Nie będę się już Dardą więcej męczyć. Wybaczcie.
Wg mojej skali 3/5
Czarny Wygon: Słoneczna Dolina
Stefan Darda
Wydawnictwo Videograf
Rok wyd. 2010
s. 269
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
MODERN TERROR. HORROR NA MIARĘ XXI WIEKU
104 KSIĄŻKI (10)