tak wstawać codziennie i zaplatać warkoczyk.
Wstawać wcześniej, żeby zdążyć spokojnie zapleść warkocz
i pleść go starannie, choćby resztę dnia
miało się prowadzić małe życie."
Weronika Murek, głośna debiutantka w kategorii "proza" wydawnictwa Czarne. Jedni się nią zachwycają, drugich oburza jej nietypowy styl. Mnie przyprawia co najwyżej o wzruszenie ramion. Chętnie użyłabym tu jednego z ulubionych określeń mojego chłopaka z dawnych lat, którym to określeniem kwitował on każde "byle co", jakie oglądał lub czytał, a jakie dało się jednak zgryźć. "Coś tam". Dla mnie również lektura książki Weroniki Murek to było takie "coś tam". Przeczytałam, zgryzłam, nie było szału, nie było aż tak źle. Dziewczyna sobie popisała, bo ma jako taki — nawet niezły warsztat, stosuje czasem niebanalne zwroty, widać, że oczytana i wie, co napisać, by przyciągnąć wzrok, ale... czy to wystarczy?
Opowiadania Weroniki Murek posiadają potencjał, mają ładną słowną otoczkę, jednak wewnątrz okazują się zwyczajnie puste. Niektóre kończyły się tak, że nie wiedziałam, czy to ja czegoś nie zrozumiałam, czy tu po prostu nie było nic więcej (po wielu przemyśleniach, skłaniam się ku tej drugiej wersji). Z tych wszystkich tekstów o dość wymyślnych tytułach (co było zabiegiem bardzo przesadzonym, typowy przerost formy nad treścią) podobały mi się dokładnie dwa. Dwa! Z czego jedno trochę naciąganie, więc w zasadzie jedno i pół. Podobało mi się opowiadanie pierwsze (to te "i pół"), o tytule W tył, w dół, w lewo i byłam pełna nadziei, że dalej będzie jeszcze lepiej. Literacko, owszem — było. Ale treściowo zaszło chyba jakieś nieporozumienie. Jeszcze udało się z opowiadaniem Siwy koń w plamy kare, które jest najprostsze, ale zdecydowanie najlepsze z całego zbioru. Przede wszystkim dlatego, że nie robi czytelnika "w konia". Tak, "w konia". Bo cały ten zbiór opowiadań Murek trochę sobie z tego czytelnika naigrywa i szydzi.
Skąd ten odważny zarzut? Przez co najmniej trzy czwarte każdego opowiadania nie miałam zielonego pojęcia, o czym jest tekst. Na początku te absurdalne, nieco groteskowe treści były całkiem w porządku. Problem robił się wtedy, gdy opowiadanie chyliło się ku końcowi, a ja wciąż nie wiedziałam, o czym ono jest (nie wspominając o braku puenty!). Teksty stawały się zwyczajnie bezsensowne. Gdybym przez całe takie opowiadanie rozpaczliwie nie szukała w nim jakiejkolwiek logiki, nie czuła się kompletnie zdezorientowana, to może właściwie doceniłabym jego klimat i kunszt. To wydziwianie nie wyszło autorce na dobre i trochę żałuję, bo wiele zwrotów, myśli i zdań w Uprawie roślin... było naprawdę wartych uwagi, zaś wrażliwość literacka autorki jest godna podziwu! Nasuwa mi się pod palce jedno, może trochę krzywdzące stwierdzenie: żeby pisać, trzeba myśleć. Nie zarzucam Weronice Murek braku inteligencji, bo jej opowiadania nie są złe, ni tępe, ani tak do końca bzdurne. Są trochę nieprzemyślane. Czegoś im zabrakło, coś nie zadziałało i myślę, że z takim warsztatem i sprytem literackim, pani Weronika może pójść kiedyś w całkiem dobrą stronę. Ja jej tego życzę i czekam na kolejny tekst, bo w sumie... lubię mocować się z literaturą. A tu mocowania było sporo. Stety i niestety.
Wg mojej skali 3/5
Uprawa roślin południowych metodą Miczurina
Weronika Murek
Wydawnictwo Czarne
Rok wyd. 2015
s. 144
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
82 KSIĄŻKI (12)