Håkan Nesser
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wyd. 2011
s. 464
Nareszcie trafił mi się kryminał w pełnej krasie. Odpowiednio ironiczny, wartki, przesiąknięty specyficznym klimatem, a przede wszystkim ani trochę nie przypominający żadnych skandynawskich książek, które zdarzyło mi się czytać. Pokaźna ilość stron znika w oka mgnieniu i nawet na końcu czuje się pewien ekscytujący niedosyt.
To, że Człowiek bez psa jest historią rodzinną, nie powinno nikogo zrażać. Bohaterowie są tak barwni, tak doskonale zarysowani i charakterystyczni, że nie sposób się od nich oderwać, a więzi rodzinne podsycają atmosferę fabuły. Przy tym Nesser nie nudzi nas długimi opisami. Wszystko wydaje się wyważone i przemyślane. Każdy najdrobniejszy szczegół gra.
Tak oto pod koniec grudnia, gdy śnieg okrył na dobre senne miasteczko Kymlinge, do domu Rosemarie i Karla-Erika Hermassonów zjeżdża się cała rodzina. Bynajmniej nie z okazji świąt. Uroczystość jest niecodzienna - senior rodu, wspomniany Karl-Erik kończy sześćdziesiąt pięć lat. Tego samego dnia urodziny (czterdzieste) obchodzi również najstarsza córka Ebba. Nie wszyscy okazują szczególne zainteresowanie imprezą, a jednak każdy z osobna stawia się na miejscu w wyznaczonym czasie - Ebba z mężem i synami, jej siostra Kristina z mężem i synkiem, oraz Robert, swojego rodzaju zakała rodziny. To właśnie on znika pierwszej nocy pobytu w Kymlinge, a tuż za nim Henrik, starszy syn Ebby. Okoliczności ich zaginięcia są iście intrygujące, i choć sprawa wyjaśnia się w miarę szybko, Nesser znakomicie prowadzi wydarzenia dalej, ani trochę nie zniechęcając czytelnika, nawet z pozoru przewidzianym wynikiem akcji. Śledztwo prowadzi Gunnar Barbarotti, zapowiadany już na kolejne części cyklu z samym sobą. Jedyne co na razie mogę o nim powiedzieć to - szczęście, że nie jest nesbowym Harry'm Hole'm.
Wg mojej skali 8/10.