Dreszcz
Jakub Ćwiek
Wydawnictwo Fabryka Słów
Rok wyd. 2013
s. 296
"I'm dressed in black. I'm a heart attack..."
Jeśli ktoś spodziewa się rock'n'rollowej, humorystycznej opowiastki, czegoś w stylu Jakuba Wędrowycza, do tego w aurze typowej polskiej fantastyki, jaką tylko Fabryka Słów waży się wydawać, to wierzcie mi... nie zawiedzie się. Ja się nie zawiodłam. Ćwiek rzuca w nas absurdami, morderstwami i starym rockiem. Błyskotliwie rozwala na łopatki. Jednym słowem mogłabym określić to następująco: czad! Usłyszycie głośną muzykę, pospolite przekleństwa i swój własny, donośny śmiech. Nie ma szans, by ktoś, komu bliskie są rock'n'rollowe klimaty i cięty dowcip, wyszedł z tego cało ;)
Strzeżcie się! Nadchodzi Rysiek Zwierzchowski, stary rockman, w którego żyłach nadal płynie głośna muzyka, piwo, pociąg do dragów, młodych dziewcząt i pospolitych bójek. W gruncie rzeczy to całkiem sympatyczny gość. Mieszka sobie spokojnie na swoim osiedlu, brzdąka na gitarze, wstaje późno i o niewiele rzeczy martwi. Na pewno nie o pracę. Po co pracować, skoro utrzymywać może córka, posłuchać sobie można dobrej muzyki, a telewizję obrzejrzeć przez szybę u sąsiada Alojzego. To Katowice. W Krakowie ktoś zabija grupkę mimów, rozpoczynając tym serię tajemniczych mordestw. Pojawia sie również Benjamin, Anglik, który oszukuje taksówkarzy. A potem znów Katowice i Rysiek, którego trafia piorun z jasnego nieba. Tyle, że dosłownie. I po uderzeniu tego pioruna w ryśkowych palcach pojawia się jakaś dziwna moc i ten postanawia z niej czasem sobie skorzystać. Wydarzenia pędzą jak szalone. Jakiś koncert, bójki, mordestwa. Jest coraz bardziej absurdalnie i rock'n'rollowo!
Cały Dreszcz składa się z krótkich rozdziałów, czasem zupełnie odrębnych, choć wszystko splata się w jedną spójną całość. Choć sam bohater jest tak naprawdę antybohaterem, degeneratem nie robiącym sobie nic z niczego, nie dbającym o samego siebie i otoczenie, to budził we mnie dziwną sympatię (coś w stylu Wędrowycza Pilipiuka). Może dlatego, że rockowe klimaty są mi bardzo bliskie, a może komizm sytuacji, który zaserwował nam Ćwiek, był na tyle odpowiedni, że zupełnie się w nim zatopiłam. Nie powiem, że książka trzymała poziom od początku do końca, bo w pewnej chwili czułam lekki niedosyt, ale ogólnie wypadła dobrze. Radzę ją oczywiście traktować jako formę rozrywki. Do tej pory nie znałam twórczości Ćwieka, ale obił mi się o uszy "Kłamca" z tematyką aniołów i demonów (ponoć niezły). No, to tu mamy zupełnie inną bajkę.
Wg mojej skali 8/10.
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
52 KSIĄŻKI (12)