Tu nie będzie porywającej zimowej historii, gdy to w blasku gwiazd Ona coraz szybciej pokonuje lód, On sunie tuż obok, albo przygląda się z trybun. W powietrzu nie będzie widać pary z ich ust. Nie będą grzać palców w kieszeniach, ani chuchać w dłonie, bo w mieście Z temperatura dochodzi do +35 stopni. To Hiszpania. Zatłoczone plaże i zapach kremów do opalania wciskający się w nozdrza. Ale w tej właśnie atmosferze upalnych dni, za ścianami opuszczonego Pałacu Benvinguta tkwi... lodowisko. Najprawdziwsze lodowisko na świecie, przeznaczone tylko dla jednej osoby. Dla Nurii. Podczas gdy Nuria ćwiczy na lodzie, a zakochany w niej Enric Rosquelles wlepia w nią rozmarzony wzrok, w ciemności stoi młoda dziewczyna. W ciemności nie widać ostrza noża. Dźwięk generatora zagłusza jej kaszel. Ta dziewczyna to Caridad. Za dnia chodzi po ulicach ze starą śpiewaczką operową. Te dwie dziwne kobiety obserwuje Gaspar Heredia. Dzięki staremu znajomemu - Reno Morán, dostaje posadę nocnego stróża na kempingu. Reno pochodzi z Chile i niegdyś był pisarzem. Żaden z nich z różnych powodów nie chce opuścić miasta Z.
Zatem mamy już wszystkich. Gaspar, Reno i Enric. Historia zaczyna się intrygująco ("Zobaczyłem go po raz pierwszy na ulicy Bucareli (...) Od meksykańskiej ulicy Bucareli do morderstwa!"). Opowiadają ją trzej wspomniani wyżej mężczyźni. Pomysłowy zabieg, choć autor nie kwapił się, by pomieszać style, pozmieniać manierę wypowiedzi tak różnych przecież osobowości. Zresztą tu wszystko mogłoby czarować. Lodowisko, pusty pałac i śpiew starej Carmen rozchodzący się po ulicach. Żar lata kontrastujący z chłodem lodu. I jeszcze ta śmierć. Ta krew na ostrzu noża. Co się stało, że z tak cudownej opowieści tego chilijskiego autora, wyszło coś tak marnego? Jak mogłam zacząć się nudzić, gdy już po pierwszych stronach jasno odczułam ten iberoamerykański, uwielbiany niegdyś przeze mnie klimat? Czy wolno mi krytykować autora, którego powinnam chwalić? Powinnam? Czuję się znudzona, zawiedziona, a nawet trochę skonsternowana, bo miałam spore oczekiwania względem Lodowiska. Co zatem poszło nie tak?
Nadzieję na kryminał porzuciłam już około setnej strony. Nie obchodziło mnie, kto miałby umrzeć, ani jakie będą personalia mordercy. Po kilkunastu stronach byłam wręcz zła, że to morderstwo w ogóle nastąpi. Nie pasowało tutaj. Od początku Bolaño wprowadza nas na ścieżkę prozy, której nie warto zaburzać wątkiem kryminalnym. Mogłam dostać naprawdę udaną iberoamerykańską historię o poetach i ich trudnych miłościach (coś na miarę Cortazara!) i byłabym w pełni usatysfakcjonowana, bo Bolaño pisze dobrze i momentami wręcz czaruje słowem. Niestety zapowiedź morderstwa zbiła mnie z tropu. Przy tym, postaci wydawały mi się mało wyraźne, niedokładnie zarysowane i nie wzbudziły we mnie żadnych głębszych odczuć. Były płaskie i nieciekawe. Humoru też jakoś się nie dopatrzyłam (choć zapowiadany). Lodowisko ukryte przed światem w katalońskim Pałacu mogło być miejscem niesamowitym, ale i tutaj autor nie wykorzystał w pełni potencjału własnego pomysłu.
Tytułowe lodowisko było nijakie. Pałac był nijaki. Hiszpańskie upalne dni były nijakie i nic mnie do nich nie przyciągało. Nic nie zatrzymało w środku. Doczytałam, bo to krótka książeczka, ale jak na pierwsze spotkanie z Bolaño, wypadło bardzo źle. Nie chcę Was jednak zniechęcać. Myślę, że Lodowiskiem można się w pewien sposób nawet zachwycić, bo to w istocie dobra chilijska proza.
Lodowisko
Roberto Bolaño
Wydawnictwo Muza
Rok wyd. 2013
s. 200 | Wg mojej skali: 3/5
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
52 KSIĄŻKI (62)
|