w określonym kierunku, nie był niebiańskim, czy piekielnym
balsamem - otwierał tylko drzwi więzienia i uwalniał tych,
co się za nimi szamotali."
Doktor Jekyll i pan Hyde, dzieło bez wątpienia klasyczne. Klasyka kojarzy mi się z czymś, co w umyśle czytelnika tworzy już pewną podbudowę pod odbiór. Bo gdy słyszymy słowo "klasyka", automatycznie sugerujemy się zakodowanym w nim aspektem wartościującym, na jaki złożyła się opinia, miniony czas, który nadał dziełu smaku (jak z dobrym winem), przystawalność do epoki (lub jej przekraczanie), jak i również (a może przede wszystkim) popularność. Zatem dzieła, przykładowo nad wyraz nudne, uznajemy za dobre, ambitne, wyjątkowe, bo... klasyczne. Przy tym, czytając je, mamy poczucie pewnej podniosłości, że oto czytamy dzieło wiekopomne; wprawdzie trudzimy się z językiem i dziwimy wielu sprawom, ale czytamy. Uwielbiam to uczucie. Lubię nabierać się na tę klasyczność i równocześnie przekonywać, jak bardzo jest zasadna. Czytam Doktora Jekylla... i uśmiecham do siebie. Spijam cały ten literacki kunszt. Historię znam, bo któż nie zna (a przynajmniej któż nie słyszał), ale oryginalny tekst to co innego. Wstyd przyznać, że się nie czytało. A przecież, żeby wyobrazić sobie te mroczne londyńskie ulice, błędny wzrok Hyde'a i klimat jekyllowego laboratorium, potrzeba nadzwyczajnego przekazu. Czasem mam wrażenie, że wszystkie napisane niegdyś dzieła (ano te klasyczne) były dużo bardziej klimatyczne, nasycone, chylące się ku jakiejś formie doskonałości. Z ogromną przyjemnością czytało mi się nowelę Stevensona. A to twór z 1886 roku. Wyśmienicie wyświechtany, a jednak wciąż żywy. Znacie tę historię?
Ulicami Londynu przemyka pewna ciemna postać. Nieco pochylona, lecz pełna werwy i zacięcia. W wyrazie twarzy owego jegomościa jest coś ohydnego, coś, co wzbudza niechęć i odrazę. Człowiek ten wydaje się być rodzajem potwora. Po konfrontacji z nim, pan Utterson jest wyraźnie zaniepokojony. Tym bardziej, gdy pewnego razu dowiaduje się, że ów człowiek - Edward Hyde, został ustanowiony spadkobiercą Henry'ego Jekylla, znanego i szanowanego lekarza. Osobnika spokojnego, pełnego dobroci i wielkoduszności. Panu Uttersonowi w głowie się nie mieści jak taki okropny człowiek, jak Hyde, może być przyjacielem tak dobrodusznego doktora Jekylla. Niebawem jednak dzieje się rzecz straszna. Hyde popełnia morderstwo i ucieka, zaś z doktorem Jekyllem zaczyna dziać się coś dziwnego. Nie przyjmuje on gości, nie wychodzi ze swojego domu. Wkrótce okazuje się, że doktor popełnił samobójstwo. W liście, który zostawia swojemu przyjacielowi, wyjaśnia jak okropnego eksperymentu podjął się w przeszłości. Eksperymentu, który rozdarł jego naturę na dwoje. Jak to bowiem w człowieku siedzi zarówno dobro, jak i zło (Jekyll nadzieję miał, że dobra jest więcej), tak i sam człowiek może się przeobrażać, dopuszczając do głosu swoje drugie oblicze. Jekyll nie tylko dokonał takiego stwierdzenia, lecz również ośmielił się je wypróbować. Tak oto, z pomocą pewnej mikstury, wydobył z siebie swoje drugie "ja", które skrywał głęboko w umyśle. Postać pełną nikczemności, agresji i dążenia do zła.
Stevenson w swoim dziele wskazał na motyw podwójnej osobowości. Na to, że mimo zachowywania pozorów porządności, jakie wykazywał Jekyll, siedzi w nas taki wstrętny mizantrop Hyde. Może i siedzi. Za to klimat noweli jest niepowątpiewalnie wspaniały. Mroczny, ponury, niepokojący. Jeśli ktoś nie czytał, polecam ogromnie. Klasyka to. Warto znać.
Wg mojej skali: 4,5/5
Doktor Jekyll i pan Hyde
Wg mojej skali: 4,5/5
Doktor Jekyll i pan Hyde
Robert Louis Stevenson
Wydawnictwo Iskry
Rok wyd. 1985
s. 61
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
KLASYKA HORRORU KLUCZNIK ( mroczny klimat)
52 KSIĄŻKI (53)