ludzie w ogóle fotografują za dużo."
Gdyby ktoś zapytał mnie, dlaczego robię zdjęcia, powiedziałabym mu: w ten sposób się kryję. A najpierw, że nie przeżywam niczego wprost. Od wszystkiego odgradza mnie wizjer, a szczególnie od prawdziwego życia, którego czasem trzeba się bać. Jedno oko zamknięte (więc bezpieczne), drugie patrzy na świat przez szybkę. Sama decyduję, w którym momencie zatrzymuję to, co na zewnątrz. Stwarzam bezpieczne ramy. Chowam się. Czasem takie wciśnięcie migawki dodaje odwagi. Potem – powiedziałabym, że człowiek za obiektywem jest nieco mniejszy, a nawet wydaje mu się, że jest taki mały, że aż schowany. Że to niewielkie (tylko z czasem coraz cięższe) pudełko magicznie go zakryje. I trochę zakrywa, bo wbrew pozorom to nie osoba fotografa budzi częsty respekt u osoby fotografowanej. Tym narzędziem strachu, nadziei, niepewności, obaw, czy też głupiego entuzjazmu jest... aparat. A raczej to, co w nim zostaje. Z wiekiem zdecydowanie coraz lepiej czuję się po tej bezpiecznej stronie obiektywu. Tej stronie, którą się zasłaniam i którą odbieram fotografowanym ludziom intymność ich póz, min, gestów, zamyśleń, zapatrzeń. Nie lubię fotografować ludzi, bo nie lubię, jak ludzie fotografują mnie. To proste. Lubię zostawiać im margines prywatności.
Z Osiecką było inaczej. Ona nie tylko uwielbiała fotografować ludzi, a i tych ludzi w przeróżnych, niekoniecznie fortunnych pozach i okolicznościach – sama również lubiła być fotografowana. Dlatego z tych zdjęć co rusz patrzy na nas pani z białymi włosami. Z wiekiem coraz rzadziej się uśmiecha, choć słowa, jakimi komentuje świat, wydają się pogodne, ciut melancholijne i bardzo liryczne. Bo my wiemy, jaka była Osiecka. W Na początku był negatyw odbywamy z nią te wszystkie sentymentalne podróże, przeżywamy przeżyte lub wymyślone historie. Wspomnienia zatrzymane na tych fotografiach drżą, kipią, huśtają się, szepczą nam do uszu. Przed oczami przemykają nam czerwone kapelusze i czerwone pantofle. Spuszczony wzrok i czyjeś roześmiane oczy. Traktory, motocykle, mazurskie altanki, zielone futra. A do tego bujny przekrój towarzyski. Hłasko, Giedroyć, Magda Umer. Agatka Passent. Bułat Okudżawa. Niektórzy pojawiają się tam tylko raz, a już mają swoją krótką historię. I dużo spojrzeń wycelowanych w inne strony, niż chciałby tego obiektyw.
Ten książko-album wspaniale oddaje atmosferę tamtych lat, uwrażliwia czytelnika na pamięć, na przyjaźnie, przeszłość, kultywowane niegdyś wartości, a przede wszystkim zwraca uwagę na prawdziwą istotę fotografii (nie zaś na istotę prawdziwej fotografii). Zdjęcia Osieckiej nie są dziełami sztuki i mogą sugerować, że tylko wiekowość nadaje im pewnego wymiaru artystycznego (jak to się ma przy starych zdjęciach). Ja widzę w nich duszę, śpiew, światło i wielką, niewymuszoną spontaniczność. Uroku zaś dodają im zabawne i wzruszające autorskie komentarze. Półpoetyckie, półrefleksyjne. Konstrukcja książki sprawia, że poza różnotematycznymi historiami złożonymi ze zdjęć, całość może służyć jako szczery poradnik fotograficzny. Nie znajdziemy tu bynajmniej technicznych porad sugerujących jakie ISO ustawić, gdy chodzimy po ciemnym lesie, a jaka ma być wartość przysłony w rozświetlony dzień. Nie znajdziemy popularnych fotograficznych trików. Osiecka nie powie nam, jaki aparat zabrać w podróż, ani nie doradzi, jaki obiektyw przyda się do makro. Dla nas takie informacje teraz mogłyby już przejść do lamusa (choć wierzę i liczę na to, że są jeszcze ludzie fotografujący starymi Zenitami). Ona chce zwrócić nam uwagę na pewne ponadczasowe prawdy o fotografii. Prawdy bardzo proste.
I choć ja nie jestem zwolenniczką robienia zdjęć czymkolwiek, byle miało funkcję fotografowania, i nie mnożę bezmyślnych kadrów (chyba że nastrój nie ten i brak weny), a fotografię traktuję raczej poważnie – czytając Na początku był negatyw, z każdym zdaniem robiłam się coraz mniejsza. I tak zmniejszałam się, zmniejszałam, nabierając coraz większej pokory. Aż w końcu zdałam sobie sprawę, jak często się zapominamy. Jak drastycznie zatraciliśmy pewne fotograficzne sacrum. Na szczęście u Osieckiej można je na nowo odnaleźć. Można tu również odnaleźć wielką odwagę i otwartość, która nie zatrzymuje nas po jednej stronie obiektywu. Osieckiej pełno na zdjęciach Osieckiej. Widać ją nawet wtedy, kiedy jej nie widać. To wielka sztuka.
* Polecam nie tylko amatorom fotografii i fanom Osieckiej. Wszystkim polecam.
Wg mojej skali 5/5
Na początku był negatyw
Agnieszka Osiecka
Wydawnictwo TenTen
Rok wyd. 1996
s. 197
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
104 KSIĄŻKI (40)